Lubię peelingi do twarzy i gdy zobaczyłam w ofercie marki Make Me Bio taki ciekawy delikatny peeling do twarzy to chciałam go poznać :) Na początku myślałam, że będzie miał zupełnie inną konsystencję, ale koniec końców Almond Scrub okazał się być dość ciekawym kosmetykiem, ale czy przypadł mi do gustu? O tym dalej.
Opakowanie i konsystencja peelingu Make Me Bio
Opakowanie jest bardzo eleganckie, jest to ciemny, szklany słoiczek, prezentuje się świetnie. Używam go już około miesiąca i nawet etykietki nie są zbyt zniszczone i cały czas wszystko jest czytelne.
Konsystencja jest sypka. Nie tego się spodziewałam szczerze mówiąc ;) Jest to drobniutki proszek z małymi drobinkami prawdopodobnie migdałów lub innego składnika. Po rozrobieniu z wodą staje się gęstą papką, która odrobinkę konsystencją przypomina mi Angels On Bare Skin (w końcu tam bazą są właśnie zmielone migdały). Według producenta można go też zmieszać z mlekiem, ale nie próbowałam.
Zapach, wydajność i działanie peelingu do twarzy
Zapach jest przyjemny, migdałowo słodki, ale bardzo delikatny :) Wydajność jest ok, słoiczek nie jest wielki, ale na jedno użycie wcale dużo nie używam, a jeszcze podzieliłam się odsypkami z koleżankami :) Wysypuję odrobinę wielkości orzecha laskowego na wnętrze dłoni i delikatnie dolewam wody. I to jest ważne, żeby zrobić to delikatnie, aby strumieniem wody z kranu nie rozbryzgać proszku z ręki do zlewu ;) Bo jest to taki lekki pyłek w połączeniu z grubszymi drobinkami i lubi się rozsypywać. I choć ta forma kosmetyku nie koniecznie mi się podoba, to jest ciekawa pod tym względem, że możemy do niego dodawać cokolwiek tylko chcemy.
Zamiast rozrabiać go z wodą możemy użyć mleka, hydrolatu, olejku, czy też różnych naturalnych dodatków jakich tylko chcemy i takie jakie lubimy. Ja lubię go mieszać z hydrolatem, który akurat mam pod ręką (obecnie z drzewa herbacianego) i dodawać kilka kropel olejku, np. arganowego.
Skład peelingu jest bajecznie prosty: mączka z owsa, zmielone migdały, zmielone pestki słonecznika, biała glinka i cynamon. Świetna podstawa do dalszego kombinowania z nim! :)
Po rozrobieniu z wodą tworzy się pasta oczyszczająca, która delikatnie masuje twarz, ale nie ma co liczyć na mocne złuszczenie naskórka. Podczas używania niestety lubi się osypywać, więc warto to mieć na uwadze przed zakupem, może to niektórych drażnić ;)
Po użyciu cera jest miękka, trochę wygładzona, oczyszczona i przyjemna w dotyku. Według producenta będzie to produkt idealny dla cer wrażliwych, suchych, czy też dla cer trądzikowych. Ja mam cerę suchą i dla mnie jest świetny pod tym względem, że nie podrażnia, tylko delikatnie masuje twarz. Pod kątem trądziku na plus jest to, że nie rozdrapuje zaskórników jak mocniejsze peelingi i nie będzie roznosił nieprzyjaciół po twarzy (tak jak to może robić korund).
Wolę mocniejsze zdzieraki, ale ten też jest całkiem przyjemny na co dzień.
Według mnie jest to produkt jak najbardziej przeznaczony do cer wrażliwych, suchych i trądzikowych, ale myślę że każda cera może być z niego zadowolona.
Taka forma kosmetyku nieco mnie przeraziła, ale potem pomyślałam, że to jest z jednej strony super, bo nie mamy tutaj peelingu w pełni gotowego, ale możemy dodać hydrolat jaki lubimy, olejek jaki lubi nasza skóra, lub cokolwiek innego i to jest super!
Fajny produkt, przyjemnie się używało, ale raczej nie skuszę się ponownie na zakup, choć miło było go poznać :)
Znacie ten produkt? :)
Lubicie markę Make Me Bio?